22 maja 2016, Zdzieszowice. To miał być dla mnie bardzo udany dzień. Mój drugi, wymarzony półmaraton: http://superbieg.pl/zdzieszowice-polmaraton/. Pierwszy start na takim dystansie miałem kilka miesięcy wcześniej, w sezonie 2015 (opisałem go tutaj: Półmaraton PZU 2015). Wtedy byłem lekko zasmarkany i nie w najlepszej możliwej dyspozycji - osiągnąłem wówczas 2:01:27. A teraz sezon całkiem dobrze mi się układa, jeśli chodzi o budowanie formy. Co prawda chorowałem trochę na początku roku, pechowo opuściłem kilka biegów, ale to już przeszłość. Teraz świetnie się czuję i liczyłem na dobry występ. Ale się przeliczyłem...

Dobra forma (?)

Biegam generalnie dłuższe treningi niż w zeszłym sezonie. W 2015 roku biegałem głównie 5 i 10km na treningach, a teraz rzadko już 5km - najczęściej 10km, a czasami więcej. 5 dni przed półmaratonem w Zdzieszowicach zrobiłem sobie ostatnie długie wybieganie. To znaczy miało być dość wolne wybieganie, ale czułem się super i przebiegłem 15km w bardzo dobrym tempie (1h 25m 30s). Był to trening po lekkich górkach. Uznałem po nim, że jestem w stanie 22 maja osiągnąć czas około 1h 55m. Zobaczmy zatem, co się stało w tamtą pamiętną niedzielę...

Przebieg biegu

Rozgrzałem się i stanąłem na starcie. Atmosfera kameralna, 100-kilkadziesiąt osób na starcie. Najpierw start na 21,097km, a 10 minut później na 10km.

Wystartowaliśmy. Początki zawsze są łatwe i przyjemne: biegnie się lekko i płynnie. Tutaj trasa jest o tyle ciekawa, że pierwsze kilometry są niemal wyłącznie pod górkę: przez 6km do góry o 190m. Niby nie tak wiele, ale jednak męczące. No i mój błąd: za szybko biegłem z początku. Ciężko jest tego uniknąć na zawodach, bo wszyscy wydają się biec dość szybko na początku. A wypadałoby wystartować wolniej, by z czasem przyspieszać. Mam nadzieję, że niebawem posiądę tę sztukę, która świetnie wychodzi mi na treningach, a tragicznie na zawodach. Pierwszy kilometr 5:07, zamiast, powiedzmy, 5:50. Dalej 5:41 i 5:35, czyli cały czas za szybko. Po przebiegnięciu pierwszych 6 kilometrów biegło mi sie dość ciężko, ale dawałem radę. Czasy były w granicach 5:40, więc zgodnie z planem (choć liczyłem przed biegiem na nieco lepsze tempo). I tak było do 12 kilometra włącznie...

Mega krysys

Od początku 13 kilometra to była masakra. Zeszło ze mnie całkiem powietrze. Totalna biegowa ściana. Zero energii. Myślałem, że to chwilowy kryzys, że lada chwila przejdzie. Nie przeszedł - trwał do samej mety. Czasy na kilometrach 13-21 oscylowały od 6:15 (na ostatnim kilometrze, gdyż deczko "finiszowałem", jeśli można tak to nazwać...) do... 7:32. Osiągnąłem czas 2h 11m 47s. Byłem 107 na 125 startujących. Wiem, nie ma się czym chwalić. 

Od 13 kilometra tak się czułem, że jedyne o czym myślałem, to zejście z trasy. Marsz szedł mi nawet dobrze, nawet szybki marsz. Ale biec nie mogłem, cierpiałem na każdym kroku. Na 3 punktach nawadniania przechodziłem do chodu, by spokojnie się napić i trochę odpocząć. Dodatkowo, 2 dodatkowe razy szedłem zamiast biec, po jakieś 100-200 metrów. Organizm mówił "Koniec biegania na dziś! Zero energii!", więc tylko siłą woli dotarłem do mety. 

Jakieś 2 kilometry przed metą dogonił mnie pewien koleś. Jak się pochwalił, dzień wcześniej jechał w maratonie MTB (wyścig na rowerach górskich), więc niezły z niego wariat. Dopingował mnie, żebym z nim biegł, że dam radę. Więc biegłem. Ponad siły, ale biegłem. Jakieś 200 metrów przed metą obudził się we mnie na moment duch walki. Choć ciało było bez energii, duch kazał biec. Więc wyprzedziłem i tego towarzysza, i jeszcze jednego starszego biegacza, który był kilkanaście metrów przed nami, i nie pozwoliłem się wyprzedzić jednej dziewczynie. Więc gdyby nie ten zryw, zająłbym 110 miejsce. 

Wykończenie

Na mecie naprawdę byłem piekielnie zmęczony. Przez kilka minut wisiałem na barierce, łapałem oddech i czekałem na choć odrobinę energii. Później wolnym krokiem poszedłem do auta. Wypiłem napój sportowy, zjadłem banana. Dalej zero energii. Położyłem się w samochodzie na kilkadziesiąt minut, licząc na naładowanie akumulatora. Poprawa następowała bardzo powoli. Już nawet wracając do domu, jechałem stosunkowo wolno autem, bo nie czułem się w pełni sprawny i skoncetrowany. Dopiero w domu, gdy położyłem się do łóżka na ponad 2 godziny, poczułem się lepiej i mogłem w miarę normalnie funkcjonować. 

Paweł Krzyworączka, Zdzieszowice 2016, półmaraton

Co poszło źle?

Oczywiście analizowałem to wydarzenie pod wieloma kątami. Dlaczego tego dnia nie pobiegłem marzeniowo na 1h 55m, tylko ledwo go przeżyłem, wlekąc się półżywy do mety z czasem niemal 2h 12m? Oto elementy, które uważam za kluczowe:

  • Błąd nr 1: posiłek dzień wcześniej. O ile około godz. 17.00 poprzedniego dnia zjadłem spagetti, o tyle wieczorem późno wróciłem do domu i zjadłem przed spaniem płatki z jogurtem. To nie był dobry posiłek na wieczór przed startem. Najlepiej by było zjeść makaron, może nawet razowy, z czymkolwiek. 
  • Rano, w dniu biegu, też się nie popisałem żywieniowo. Nie jedząc śniadania wyjechałem do Zdzieszowic. Postanowiłem zjeść w trasie, na 2 godziny przed startem, jogurt z owsianką. O ile sam posiłek byłby OK, o tyle popełniłem tutaj 2 błędy. Po pierwsze, powinienem wstać wcześniej i zjeść śniadanie w domu. I powinno to być coś, co daje na dłużej energię. Natomiast na 2h przed biegiem faktycznie jogurt z owsianką był OK, jednak zamiast stanąć na stacji, to jadłem w czasie jazdy. Efekt: nie dojadłem całej miski, około 1/3 zostawiłem. Zatem byłem po prostu słabo odżywiony przed biegiem.
  • Było upalnie tego dnia. Nie miałem w tym sezonie jeszcze doświadczenia z taką pogodą i zaniedbałem zabranie ze sobą napojów. Pomyślałem, że nawadnianie na 3 punktach na trasie wystarczy. Teraz mam nauczkę: nawet na wszelki wypadek trzeba brać w upalny dzień napoje sportowe i wodę do pasa biegowego. Lepiej je mieć i nie użyć, niż nie mieć - a potrzebować. Ja tego dnia potrzebowałem. 
  • Zapomniałem wziąć żele energetyczne do pasa. Miałem je ze sobą w aucie, ale jakimś cudem zapomniałem o nich przed biegiem. A być może uratowałyby mnie, kto wie. Nauka: na półmaraton (lub dłuższy bieg) ZAWSZE brać ze sobą żele energetyczne (minimum 2 sztuki). 
  • Jak wcześniej wspomniałem, za szybko biegłem z początku. Moje tempo było relatywnie jeszcze szybsze, niż wskazują na to czasy, gdyż pierwsze 6km było pod górkę. Nauka: podczas biegu należy się rozkręcać, czyli zacząć powoli (nieco poniżej spodziewanej średniej na kilometr) i przyspieszać stopniowo. Jeśli zatem planujesz na 21km taki czas, że średnia na kilometr ma wyjść 5:43, to zacznij około 5:50, a nawet 6:00. Z każdym kilometrem staraj się deko przyspieszać (oczywiście jeśli będziesz miał siłę, energię i dobry dzień). Jeśli za szybko zaczniesz, masz olbrzymią szansę na to, że trafisz na biegową ścianę (jak ja). 
  • Miałem chyba słaby dzień. Niby dobrze się czułem przed biegiem, ale nie chce mi się wierzyć, że byłem tego dnia w dobrej dyspozycji, a prawie zdechłem na trasie. Po prostu musiałem mieć słaby dzień. 

I co teraz?

Odpowiedź jest prosta: szykuję się do kolejnego półmaratonu, do którego podejdę z pokorą. Postaram się wyeliminować wspomniane błędy i pobiec poniżej 2 godzin. Zdam relację na blogu, jak mi poszło. Trzymaj za mnie kciuki!